Za trzecim wyjazdem, a było to 16 września 1976 roku, wymyśliłem coś innego. Że pójdę do sądu. Może trafię na jakąś rozprawę uczestnika wydarzeń. Wszedłem do Sądu Rejonowego, spojrzałem na wokandę na drzwiach i zorientowałem się, że dobrze trafiłem: chuligaństwo i pobicia. Tak kwalifikowano czyny protestujących robotników. Wszedłem na salę. Miałem ze sobą miniaturowy magnetofon, który dostałem od Jeglińskiego. Nagrałem przebieg rozprawy i gdy się skończyła, wyszedłem na korytarz. A tam cała grupa młodych ludzi z Warszawy, niektórzy ze śpiworami. Wśród nich był syn Jana Józefa Lipskiego — Tomasz. Znałem go, bo kontaktowaliśmy się przy okazji listów w obronie studenta KUL Stanisława Kruszyńskiego i studenta Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie Jacka Smykały. Spytałem Lipskiego, co tutaj robi. Przyjechał z kolegami na rozprawę. Powiedziałem, że ja też, że byłem na rozprawie, nagrałem ją. Poprosiłem go, żeby przechował taśmę, bo mogli zauważyć, że nagrywam i jeśli zabiorą mi magnetofon, stracę taśmę. Wszedłem na następną rozprawę, potem na jeszcze jedną. Wyszedłem i zobaczyłem, że grupa tajniaków obserwuje korytarz. Wyglądało na to, że zamierzają nas zwinąć. Oddaliłem się. Po nawrocie zobaczyłem, że otaczają warszawiaków. Był w tej grupie Lipski, byli Antoni Macierewicz, Ludwik Dorn, Zofia Winawer, późniejsza żona Seweryna Blumsztajna. Gdy ich zatrzymywali, skręciłem delikatnie w bok, po schodach na dół i szybkim sprintem za róg budynku.
Radom, 16 września
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur, Warszawa 2005.
Rozdawaliśmy ulotki głównie przed kościołami. Podzieliliśmy między siebie kościoły. Szło się na ranną mszę do jednego kościoła, potem na sumę do innego i na wieczorną do kolejnego, tak że każdy kilka razy dziennie rozdawał przed innym kościołem. I tak przez trzy kolejne niedziele. Rozpoczęliśmy tę akcję już w lutym. Część ulotek była wykonana na denaturacie. Strasznie śmierdziały. Stawałem w miejscu, gdzie był przewiew, a mimo to tak cuchnąłem, że ludzie patrzyli podejrzliwie. Ulotki wkładałem pod kurtkę, żeby mieć wolne ręce. Wręczaliśmy je z ręki do ręki. To miało swoje znaczenie moralne. My się nie boimy, więc i wy się nie bójcie.
Gdańsk, 21 marca
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur. Rozmowy z liderem opozycji demokratycznej, legendą Sierpnia ‘80 oraz podziemia „Solidarności”, pierwowzorem „Człowieka z żelaza”, Warszawa 2005, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Wywołałem na podwórze całą trójkę [Bogdana Felskiego, Ludwika Prądzyńskiego, Jerzego Borowczaka] i Wałęsę. Wówczas Lech Wałęsa dowiedział się o strajku i o tym, że także ma wejść na teren Stoczni. Datę strajku znało więc tylko pięć osób – ci, którzy mieli go zainicjować. Strajk z założenia jednodniowy. Może uda się pociągnąć jeszcze dzień czy dwa. Jak się rozpocznie, to już będzie sukces. A jak się zakończy realizacją postulatów, będzie wspaniale.
Gdańsk, 10 sierpnia
Major Bąbel miał rację. Z Bogdanem Borusewiczem rozmawiają P. Głuchowski, M. Sterlingow i M. Wąs, „Gazeta Wyborcza” nr 31, 7 luty 2005.
Gdy [Tadeusz] Szczudłowski i [Andrzej] Kobzdej wyszli, 10 sierpnia w mieszkaniu Piotra Dyka na ulicy Sienkiewicza odbyło się przyjęcie powitalne. To właśnie wtedy Bogdan Borusewicz przekazał Lechowi Wałęsie i trzem innym stoczniowcom informację o dacie rozpoczęcia strajku w Stoczni.
Gdańsk, 10 sierpnia
Ruch Obrony Praw, red. Mateusz Sidor, Warszawa 2007, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Strajk, z założenia jednodniowy. Może uda się pociągnąć jeszcze dzień czy dwa. Jak się rozpocznie, to już będzie sukces. A jak się zakończy realizacją postulatów, będzie wspaniale.
Gdańsk, 10 sierpnia
Major Bąbel miał rację. Z Bogdanem Borusewiczem rozmawiają Piotr Głuchowski, Marek Sterlingow i Marek Wąs, „Gazeta Wyborcza” nr 31, z 7 lutego 2005.
Rano poszedłem sprawdzić grupy ulotkowe. Podstawą grup w kolejkach była młodzież wyrzucona ze Stoczni Północnej: Janek Karandziej, Mietek Klamrowski i Leszek Zborowski z bratem. Dołączyłem Tomka Wojdakowskiego, którego poznałem przez Mariusza Muskata. Dwie ekipy miały się pojawić na Żabiance, jedna w Sopocie Wyścigach. Pojechałem na Wyścigi około piątej rano. Byli. Wsiedliśmy do kolejki. Ja z przodu, oni z tyłu. Rozpoczęli wręczanie ulotek — od Oliwy. Wysiadłem na przystanku Gdańsk Żabianka, gdzie miały być dwie ekipy. Jedna była, w drugiej zabrakło połowy, czyli jednego. Później się okazało, że Leszek zaspał. Przybiegł, gdy kolejka odjeżdżała. Rozdawał więc w następnej aż do przystanku Gdańsk Stocznia. Zastąpiłem Leszka. Rozdawałem ulotki. Ryzykowałem, ale już wszystko było przygotowane, nawet gdyby mnie zatrzymali, ciąg dalszy powinien się potoczyć według zaplanowanego scenariusza.
Gdańsk, 14 sierpnia
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur, Warszawa 2005.
Dyrektor dąży do zakończenia strajku. [...] Walentynowicz przyjęta do pracy, Wałęsa też, jest zgoda na upamiętnienie ofiar Grudnia. I — po dłuższych targach — zgoda na podwyżkę, na 1500 złotych dla każdego. Wygląda na to, że za chwilę delegaci przegłosują zakończenie strajku. Siedzę przy Wałęsie, szarpię go za marynarkę i szepczę: „Przeciągaj! Przeciągaj!”. A on mi odpowiada, że nie jest w stanie.
Gdańsk, 16 sierpnia
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur. Rozmowy z liderem opozycji demokratycznej, legendą Sierpnia ‘80 oraz podziemia „Solidarności”, pierwowzorem „Człowieka z żelaza”, Warszawa 2005, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Ta noc z soboty na niedzielę była jedną z trudniejszych. Pamiętano Grudzień ‘70, gdy zginęli ludzie. Stoczniowcy, którzy zostali, bali się, że też mogą zginąć. Radiowęzeł był w rękach dyrekcji. W sobotę bez przerwy nadawano komunikaty nakazujące opuszczenie Stoczni do godziny 18.00. Po tym czasie dyrektor nie bierze odpowiedzialności...
Gdańsk, 16/17 sierpnia
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur. Rozmowy z liderem opozycji demokratycznej, legendą Sierpnia ‘80 oraz podziemia „Solidarności”, pierwowzorem „Człowieka z żelaza”, Warszawa 2005, [cyt. za:] Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Trafiłem na kryzys. Pytam, gdzie Lech. Negocjuje z dyrekcją. A co się dzieje? Chcą kończyć strajk. Wchodzę na rozmowy, siadam koło Wałęsy. No i widzę, że sytuacja jest rzeczywiście niedobra. Strajk się niesamowicie rozwinął, dołączyła gdyńska Stocznia Komuny Paryskiej, stanęła komunikacja miejska w Gdańsku. Fala strajkowa rozszerza się. A Stocznia Gdańska kończy. Widzę, że część negocjatorów to nasi ludzie z komitetu strajkowego, ale widzę też wielu, których nie znam. Część z nich wyraźnie trzyma stronę dyrekcji. Okazało się, że dyrekcja wystąpiła z propozycją, żeby komitet poszerzyć o przedstawicieli wydziałów. Zadbała, aby w tej grupie znaleźli się ludzie jej sprzyjający. My nie mieliśmy dostępu do wszystkich wydziałów. Lech się zgodził i znalazł się w mniejszości. Dyrektor dąży do zakończenia strajku: Demokracja, głosujcie, wszystkie postulaty uwzględnione, załatwione. Walentynowicz przyjęta do pracy, Wałęsa też, jest zgoda na upamiętnienie ofiar Grudnia. I — po dłuższych targach — zgoda na podwyżkę, na tysiąc pięćset złotych dla każdego. Wygląda na to, że za chwilę delegaci przegłosują zakończenie strajku. Siedzę przy Wałęsie, szarpię go za marynarkę i szepczę: „Przeciągaj, przeciągaj!”. A on mi odpowiada, że nie jest w stanie. Nie da rady przeciągać…
Gdańsk, 16 sierpnia
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur, Warszawa 2005.
Niedzielna msza święta rozładowała strach. Przyszły tłumy z miasta. To było olbrzymie wzmocnienie moralne dla tych, którzy zostali. Mamy poparcie, nie jesteśmy sami. Na bramie zawisł krzyż, święte obrazy, portret Papieża. To też istotne. [...] Bo ludzie się bali, że wjadą czołgi. To była forma obrony. [...]
Sytuacja szczególna, przecież nie wiadomo było, jak się to zakończy, czy tej nocy Stocznia nie zostanie zaatakowana. Po mszy zapanowała już inna atmosfera. [...] Od tego czasu non stop, wyjąwszy głębię nocy, pod bramą Stoczni stali ludzie.
Gdańsk, 17 sierpnia
Droga do „Solidarności”. Lata 1975–80, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2010.
Niedzielna msza święta rozładowała strach. Przyszły tłumy z miasta. To było olbrzymie wzmocnienie moralne dla tych, którzy zostali. Mamy poparcie, nie jesteśmy sami. Na bramie zawisły krzyż, święte obrazy, portret Papieża. To też było istotne. Przecież to wszystko mogło zawisnąć gdzie indziej. Zawisło na bramie. Dlaczego? Bo ludzie się bali, że wjadą czołgi. To była forma obrony.
Gdańsk, 17 sierpnia
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur, Warszawa 2005.
Kiedy widziałem tłumy, które w niedzielę 31 sierpnia przyszły przed stocznię, wiedziałem, że uczestniczę w czymś wielkim, że to największy sukces mojego życia. Poderwanie milionów ludzi w ciągu dwóch tygodni było dokonaniem na skalę powstania. I co ważne — było to powstanie przeprowadzone w sposób bezkrwawy. To był protest wszystkich przeciwko ówczesnej władzy. Powstali nie tylko robotnicy, lecz także całe społeczeństwo. [...] Podejmowałem decyzję o rozpoczęciu strajku jednoosobowo i jednoosobowo czułem się za nią odpowiedzialny. Sukces był sukcesem wielu.
Gdańsk, 31 sierpnia
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur, Warszawa 2005.
Zostały różne dokumenty, zapiski, zebrałem je, w tym wersję zerową postulatów i wersję numer jeden. Zostały dwie tony papieru, który był towarem deficytowym. Zbliżała się godzina osiemnasta. Straż przemysłowa zaczęła odzyskiwać tupet. Proszę opuścić stocznię! Wychodźcie! Wysłałem kogoś do dyrektora, żeby dał nyskę, abyśmy mogli wywieźć papier. Nie dał. Na szczęście wytwórnia filmów miała robura. Nosiliśmy papier przy krzyczących strażnikach, którzy traktowali nas jak złodziei. Byli coraz bardziej agresywni. Przez cały czas strajku przygaszeni, teraz — jak przytłumiona trawa — zaczęli się rozprostowywać. Ekipa filmowa trochę pomagała, ale byli zajęci zwijaniem swego sprzętu. Wyjeżdżaliśmy około dwudziestej. Przy bramie się zatrzymaliśmy, żeby zdjąć to, co zostało. Wysiadł Koziatek i zaczął zdejmować krzyż. Podskoczyło do niego z pięściami trzech krewkich jegomościów. Wyszliśmy z samochodu, tłumaczymy, że to my strajkowaliśmy. Zabieramy, bo nie chcemy, żeby krzyż i portret Papieża wyrzucono na śmietnik.
Gdańsk, 31 sierpnia
Edmund Szczesiak, Borusewicz. Jak runął mur, Warszawa 2005.
Odwołanie strajku nie było konfliktem merytorycznym, czy ma być strajk generalny, czy ma go nie być. To był konflikt o sposób odwołania strajku. Decyzje typu zasadniczego nie mogą być podejmowane jednoosobowo lub w zamkniętym gronie. [...]
Uważam, że to był nasz sukces, także zgoda na rejestrację [...] NSZZ Rolników Indywidualnych, bo przecież konflikt bydgoski zaczął się od strajkujących w Bydgoszczy chłopów. Jednocześnie sposób odwołania strajku generalnego był skandaliczny i to wywołało olbrzymie oburzenie.
31 marca
Janina Jankowska, Portrety niedokończone. Rozmowy z twórcami „Solidarności” 1980–1981, Warszawa 2004, [cyt. za:] Karnawał z wyrokiem, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2005.
Zostałem aresztowany przypadkowo. Agent wydał drukarnię. [...] Zapukałem do drzwi domku, w którym się ta drukarnia mieściła. Otworzył mężczyzna ubrany w ciemny mundur. No i zaczęła się walka. Chciałem uciekać, ale wyskoczyło kilku, chyba sześciu. Usiłowałem wyciągnąć z kieszeni amerykański gaz paraliżujący. Nie udało się. Obalili mnie, wciągnęli do środka, zdjęli czapkę. I wtedy jeden z nich, kpt. Zbigniew Kiewłen, którego doskonale znałem, bo mnie nieraz przesłuchiwał, aż zapiał z radości: „Borusewicz!”. Jego reakcja była spontaniczna. To wskazywało, że się mnie nie spodziewali. Usiłowałem jeszcze wybić okno, wskoczyć na stół. Skuli mi ręce do tyłu i przywiązali na okrętkę sznurem do krzesła. Później związali ręce i nogi. I tak mnie nieśli do samochodu, a potem na bezpiekę. Tam przykuli mnie znowu do krzesła. Kiedy mnie wynosili, zakneblowali szalikiem.
Gdańsk, 9 stycznia
Stan wojenny. Ostatni atak systemu, wybór i oprac. Agnieszka Dębska, Warszawa 2006.
Wszyscy mówimy o jawności – niewątpliwie jest to kluczowa sprawa. I tu problem, który najostrzej postawił Bogdan Borusewicz. Możliwe są jawne działania, w których „Solidarność” akcentuje swoją obecność, ale zasadniczy front stanowią naciski na władze, a te najłatwiej zrobić bez szyldu „S”. I oczywiście grozi to naszej tożsamości.
Według mnie istnieją jednak dwa sposoby zaznaczania tożsamości „S”. Jeden to ograniczyć się do działalności niejawnej, ale wtedy zwiędniemy, umrzemy. A drugi to inspirować, wspierać działania w sferze oficjalnej i tak zaznaczać swoją obecność.
Następny kluczowy problem z tożsamością: czy w naszych postulatach mamy eksponować przywrócenie legalnej „S”, czy pluralizmu związkowego. Postulaty powinny być realistyczne. Żądanie legalizacji tego wymogu nie spełnia. Natomiast od pluralizmu do reaktywowania „S” droga jest względnie krótka.
16 września
Jacek Kuroń, Taki upór, wybór i red. Maria Krawczyk, Warszawa 2011.